Saga o soke 10 dan tsunami 7 kyu shotokan Patriarsze prawniku prezesie Ryśku Muracie czasami
przedstawiajacym się jako Richard Muraa 1. Rozkaz nocny
Na biurku łysego mężczyzny, zastawionym filiżankami kawy, pudełkami po suplementach i dwoma monitorami, pośród których walały się części komputerowe, zadzwonił krótkim, jękliwym dźwiękiem ogromny czerwony telefon. Długopis wypadł z drżących palców mężczyzny i potoczył się aż do kalendarza, w którym grubym fluorescencyjnym flamastrem zaznaczono wszystkie poniedziałki... Mężczyzna podniósł słuchawkę i jednocześnie zsunął się z krzesła
i klęczał teraz tuz przy stole, łapiąc powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba: "W związku z kontrolą serwera działanie forum może być utrudnione, przepraszam za to, później będzie śmigało jak przecinak!" po namyśle dopisał jeszcze jedno słowo: "test" I szybkim ruchem wyrwał z gniazdka w komputerze małą czarną wtyczkę...na ekranie, gdzie jeszcze przed chwilą widniała jego wypowiedź pojawił się napis: "Problem z otwarciem strony, powiadom administratora forum". Łysy mężczyzna opadł na krzesło i odetchnął ze świstem. MHM autor: PITTT ...jego umysł stopniowo się rozjaśniał po potężnym snifie z
kreski. Zaczynał
dostrzegać subtelności, jakie umykają zwykłym ludziom. Gdzieś na styku
światła i cienia za sobą dostrzegł, albo raczej wyczuł, czyjś ostrożny ruch.
Nie, tamci niczym się nie zdradzili. Prawdziwi zawodowcy. Ale ich obecność
wtargnęła do jestestwa Muraa, zawirowała, zaszumiała, zabrzęczała. To było jak
głośny krzyk. Bohaterski żniwiarz wyszczerzył zęby pod liniejącymi wąsami: 3. Piekielny interes Zbliżała się północ. Soke, najpotężniejszy wojownik świata,
swoim szóstym zmysłem wyszuł, że tej nocy coś się wydarzy. Postanowił zaczekać i
przekonać się, co też zgotował mu los. By nie marnować ani chwili, zdecydował,
że czekając, odda się medytacji. Podszedł do domowego ołtarzyka poświęconego
mistrzowi-założycielowi-patriarsze i zapalił kadzidełka po obu stronach swojego
oprawionego w złote ramki zdjęcia. Usiadł w seiza i złożył przed swoim zdjęciem
głęboki ukłon. Wyrównał oddech i rozluźnił mocne jak stal, wyrobione ciężkim
treningiem mięśnie. Wokół rozszedł się ostry zapach siarki. "Cholera, za dużo fasolki" - pomyślał Soke. Zapach siarki stawał się coraz mocniejszy. Nagle Soke uzmysłowił
sobie, że nie jest sam. "Jak mogłem tak się dać zaskoczyć? - pomyślał - Starzeję się
chyba." Powoli obrócił się gotów w każdej chwili odeprzeć atak. Wreszcie
zobaczył nocnego gościa. Na pierwszy rzut oka zorientował się, z kim ma do
czynienia. Rogi i ogon nie pozostawiały wątpliwości. - Mefistofeles jestem - przedstawił się przybyły. Soke ucieczył się, że jednak nie on sam jest źródłem zapachu
siarki i przełożył wizytę u gastrologa ad Kalendas Graecas . - Mam sprawę - ciągnął Mefisto - otóż, przysłałeś ostatnio do
nas paru ludzi... - To było w samoobronie - szybko zaznaczył Soke. - Oczywiście. Co do tego nie mamy żadnych zastrzeżeń. Przychodzę
raczej po poradę. Gospodarz gestem zaprosił czarta do stołu i wyciągnął butelkę
wódki. Mefisto jednym haustem wychylił szklankę i zaczął opowieść: - Widzisz, ci ludzie sprawiają nam niemały kłopot. Na przykład
ten thaibokser, coś go pozbawił oka. Jak tylko zobaczył beczkę smoły, zaraz
wpakował do niej obie pięści i spytał, gdzie jest kruszone szkło. Albo ten
aikidoka, jak mu tam było? Cavior, zdaje się. Co któryś z nas próbuje go nadziać
na widły, ten zaraz robi tenkan. Cholery można dostać. - Cavior - zadumał się chwilę wojownik, z szacunkiem wspominając
pokonanego przeciwnika - To był facet z ikrą. Tymczasem diabeł duszkiem opróżnił kolejną szklankę wódki. - Albo weźmy x-raya - ciągnął - samemu Belzebubowi zrobił
wejście w nogi i założył skrętówkę na kopyto. Belzebub ma przed sobą cztery
tygodnie w gipsie. No po prostu nie da się wytrzymać. A są jeszcze ludzie
Pinokia. Niehumanitarne metody treningowe sprawiły, że stali się całkowicie
odporni na ból. I jak ich tu dręczyć? Ogólnie rzecz biorąc, jeśli czegoś nie
zrobimy, to oni wszyscy nam rozj...bią piekło. Lucyfer doszedł do wniosku, że
tylko stosując najpotężniejszy ze stylów można pokonać te ludzkie bestie. Trzecia szklanka wódki zniknęła w gardzieli czarta. Soke dolał i
sobie, żeby też cokoś mieć ze swojej własnej flaszki. - Sęk w tym - wyjaśnił diabeł - że nie ma w piekle żadnego
mistrza tsunami. I nie zapowiada się, żeby jakiś do nas trafił. Bo wszyscy,
wzorem swego Soke, są ludźmi cnotliwymi. Nie kłamią, nie wciskają kitu
ćwiczącym, nie kradną, nie mówią fałszywego świadectwa, piją umiarkowanie, w
ogóle nie ciupciają... - To dlatego, że żadnemu z nas żadna nie chce dać - mruknął pod
nosem Soke. - Słucham? - Nie, nic. Mów dalej. - No więc, jako że nie ma się co spodziewać w piekle mistrza
tsunami, który udzieliłby nam lekcji, postanowiliśmy zwrócić się do ciebie z
prośbą o pomoc. Soke wyraźnie się ożywił. - Rozwiązanie jest proste - powiedział - Na początek musicie
zakupić moją wybitną książkę o karate. Najlepiej przynajmniej jeden egzemplarz
na każdego diabła, który zamierza rozpocząć trening. Książka jest dostępna po
polsku, lub, dla diabłów nie znających polskiego, w języku angielskim. Może
wreszcie ktoś kupi choć jeden egzemplarz angielski. Styl nasz ma tę wyjątkową
zaletę, że można go trenować w grupie przyjaciół, korespondencyjnie, zakładając
tak zwane koło tsunami. Regularnie będziecie otrzymywać materiały treningowe i
awansować na wyższe stopnie. Założyciel koła po roku może już uzyskać stopień
pierwszy dan. W żadnym innym stylu nie jest to możliwe, bo żaden nie ma tak
doskonałych metod treningowych. Posiadacz pierwszego dana zostanie instruktorem
i będzie mógł założyć pierwszą sekcję w piekle. Jeśli będzie miał dużo
ćwiczących, odprowadzających dużo składek, szybko zdobędzie kolejne stopnie dan,
stając się coraz większym mistrzem tsunami. Składki mogą być w złotówkach albo
dolarach, wszystko jedno, nie wiem jaką macie w piekle walutę. - Genialne - zachwycił się Mefisto - Mając grupę wyszkolonych w
tsunami diabłów, szybko spacyfikujemy męty z SFD i od Pinokia. Dzięki Soke,
jesteś wielki. - Nie musisz mi tego mówić - odparł Soke dumnie rozpierająć się
na krześle - Pamiętajcie tylko o składkach. Bez składek nie ma żadnych postępów
w treningu... autor: PA
Od pomyślnie zakończonej misji Mefista minął miesiąc. Piekielny sekretariat. Jedna z sekretarek (3 dan tsunami) przeciągnęła się leniwie. Zafalował biust trójeczka. - Cholera, ta zołza z naprzeciwka dostała dziś 4 dan - mruknęłą. - Niby skad ja miesiac temu mogłam wiedzieć, zeby cycki powiekszyc nie do trójki, tylko też do czwórki? A gdyby tak piątka za jakiś czas...? W tym momencie zadzwonił telefon.
Belzebub (5 dan tsunami) obudził się z niejasnym przeczuciem, że cos się stanie. Wyślizgnał się spomiędzy dwóch blond upadłych anielic. Dzwonek telefonu dopadł go w połowie przepisanych pokłonów przed portretem Soke.. - Belzebub na linii, słucham - ziewnął władca piekieł. - No to słuchaj, nie mam za wiele czasu - powiedział Murat. - Dostałem cynę, że na twój interes szykuje się nalot ekipy SFD. Nic nie mogę zrobić, Nie mogę poniżać mojego tsunami w walce z takimi chłystkami. A teraz wybacz, śpieszę się. Podliczam składki. Trzask słuchawki.. Belzebub z zadumą powachlował się ogonem i w tym momencie usłyszał łomotanie do bramy piekieł. Poczłapał do okna, każąc jednocześnie diablikowi rękodajnemu (1 dan tsunami) dowiedzieć się, co zacz. Diablik po chwili wraca. - Kyoshi, to jacyś obszarpańcy z SFD. Chcą rozmawiać tylko z panem. - Ha, no to chodźmy. Za bramą, rytmicznie w nią łomocząc, stała mała gromadka z łysym człowiekiem na czele. - Mateo, kopę lat! - ucieszył się nieszczerze Belzebub, myśląc jednocześnie: "Co z anioł cię tu przyniósł!?" - Co powiesz dobrego, stary druhu? - Nie ma nic dobrego. Oddaj mi moich moderatorów i abonentów, Belzebub. Nie ma kto abonamentu płacić i koszulek kupować. I zanim pomyślisz o kombinowaniu, popatrz, kogo ze sobą przyprowadziłem. Diabeł demonstracyjnie poprawił czarny pas, i zatkniętą za niego książkę. Zmacał, czy sierp lekko wychodzi zza pazuchy. Chrząknął, żeby się upewnić co do siły wrzasku. Przyszykował opatrzone potężnym pazurem miłosierdzie. - Mateo, co ty mi tu... W tym momencie brama piekieł wyleciała z hukiem. Przez powstałą dziurę w murze z niejakim trudem przeciskał się bokiem Bagi. Zawzięta twarz berserkera nie wróżyła nic dobrego. Czart pospiesznie odwrócił wzrok. Za nim wślizgnął się Madcat, za nim baby, Juras, Gizmo. I Kwiatula, z miną wskazująca, ze wolałby być w tej chwili gdzie indziej. Ostatni dostojnie przez wyrwę przeszedł Mateo. Kyoshi Belzebub gwizdnął na palcach. Momentalnie zaroiło się od czarnych pasów. Mateo gdzieś zniknął: - Muszę podłubać w kodzie forum... W tej chwili do Kyoshi Belzebuba przypadł znów jego podręczny (1 dan). Aż szary z przerażenia. - Panie, przeszedł on... - Kto? Mów jaśniej , durniu! - On... jeden z Nieskończonych - wyszeptał struchlały diablik. Ucichło. Tłum czarnych pasów na dziedzińcu zafalował niespokojnie. Rozstąpili się. - Witaj, Jodan. - Belzebub wykrzywił twarz w udającym uśmiech grymasie - Wiesz dobrze, ze za aktywność masz u mnie tylko 15% rabatu. Poza tym w piekle nie masz nic do gadania. Nie podlegamy sobie, a ja się do twojego interesu nie wtrącam. Chcesz coś u mnie robić, musisz pogadać z Omem i odpalić działkę. Milczenie. Łopot niebieskiej judogi na rwącym wietrze. Gdzieś nad horyzontem błysnęło. Czart zrobił się niespokojny. - Rzadko tu bywasz, ale zawsze jesteś mile widzianym gościem... - zaczął ostrożnie z innej beczki. - Zapraszam na kielicha i wspólny trening. Przekonasz się sam, ze techniki tsunami nawet 5 dan też może wykonać poprawnie. Milczenie, aż nadto wymowne. Przez okolicę przetoczył się daleki odgłos grzmotu. Czart zgarbił się, skurczył, zmalał. - No, zostaw mi chociaż jednego... Za Borutą się wstawiasz, to i mnie nie krzywdź. - Jednego mogę ci zostawić - metaliczny głos odezwał się w głowie Belzebuba. To dodało bohaterskiemu kyoshi odwagi. - No widzisz, zawsze można się dogadać. - zatarł łapy czart. - Kogo mogę wziąć? - Kwiatulę - odrzekł ten sam zimny, metaliczny głos, który słyszał tylko Belzebub. - Resztę zabieram. Diabeł uśmiechnął się chytrze. - Bierz ich sobie. I tak tylko my umiemy walczyć. Niepotrzebni nam tacy partacze, którzy złośliwie nie dają się pokonać ani nawrócić na tsunami. A dostaliby przecież u nas wysokie stopnie... Ale powiedz mi, o Nieskończony, jak zamierzasz stąd z nimi wyjść? Zewsząd otaczało ich morze piekielnych sług z czarnymi pasami. Stale przybywali nowi. - Nie masz nad piekłem żadnej władzy! - zatańczył z radości kyoshi. - I co teraz powiesz? Teraz ciche, spokojne słowa usłyszeli wszyscy: - Czym stało się piekło, gdy uwięzieni w nim ludzie mogą drwić z tsunami? Gdy zawsze mogą liczyć na pomoc kolegów? To daje im nadzieję. Nadzieję w piekle... Zrozumieli. Uzbrojone ręce opadły bezsilnie. Rozstąpili się. Gromadka SFD przeszłą spokojnie szpalerem w morzu demonów. Na placu został tylko Kwiatula, sam jak Adam w raju. - Chodź, chłopcze. – klepnął go po ramieniu Belzebub – zapoznam cię z naszym żeńskim personelem. Lubisz dwójeczki? Tfu, wróć! Posiadaczki 2 dan? Ale wcześniej trzeba kielicha na podwójną okazję wychylić. Raz, że mamy pierwszego ziemskiego tsunamistę w naszej gromadce. A dwa, że mamy kolejny dowód na wyższość tsunami, z którym nikt nie chce walczyć...
Autor: Jodan Powrót do góry ----------------------- 5. America, America Pracownik urzędu imigracyjnego zadarł wysoko głowę, by spojrzeć w twarz wysokiego, postawnego mężczyzny. - Czy to pana walizka? - spytał. - Jes, of kors - odpowiedział zapytany, nie racząc nawet spojrzeć z góry na urzędnika. - Proszę otworzyć. Mężczyzna płynnym ruchem rozpiął zamek walizki. W środku była tylko składana łopata, ostry sierp i pudełko proszku do prania. - Ma pan wizę turystyczną, a najwyraźniej przyjechał pan do pracy - stwierdził urzędnik - Rozumie pan, że musimy panu odmówić wjazdu na teren ju-ez-ej. Swoją drogą to dziwne, Polacy pracują zazwyczaj na budowach, do pracy na roli przyjeżdżają Meksykanie. Ale cóż, tak czy inaczej wróci pan najbliższym samolotem. Wysoki mężczyzna milczał. - Rozumie pan, co do pana mówię? - niecierpliwił się urzędnik - Nie ma pan pozwolenia na pracę. Podróżny spojrzał mu głęboko w oczy. - Nie potrzebuję pozwolenia na pracę - powiedział spokojnie. Ciałem urzędnika wstrząsnął dreszcz. - Nie potrzebuje pan pozwolenia na pracę. Proszę iść dalej. Soke 10 dan zabrał swoją walizkę i ruszył dalej, rozmyślając nad tym, jak łatwo można zapanować nad słabymi umysłami. Gdy tylko wyszedł na halę przylotów lotniska w San Francisco, natychmiast opadł go tłum dziennikarzy i fanów. Każdy trzymał w ręce przynajmniej jeden egzemplarz światowego bestsellera autorstwa Soke, każdy chciał autograf, każdy chciał sobie zrobić zdjęcie ze sławą i najwyższym autorytetem wszystkich sztuk walki. Soke zmarszczył brwi. Nie lubił rozgłosu. Przyjechał do USA prywatnie i miał jedną sprawę do załatwienia po cichu. To na pewno dobrze poinformowani agenci Pinokia chcieli pokrzyżować jego plany i rozpuścili w Ameryce pogłoski o przyjeździe mistrza. Ale cóż było robić, nie można zawieść fanów. Wojownik podpisał tysiąc egzemplarzy książki, udzielił pięćdziesięciu wywiadów i przyjął w prezencie od Amerykańskiego Stowarzyszenia Producentów Sprzętu Ogrodniczego pozłacaną łopatę i sierp z wygrawerowanym symbolem Wielkiej Fali. Wreszcie, gdy już się zniecierpliwił, bo ludzi wciąż przybywało, błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni i po chwili chmura proszku do prania spowiła tłum. A gdy opadła, wojownika nie było już na lotnisku. Czerwony kabriolet mknął szeroką, obsadzoną palmami aleją. Bujna broda jadącego nim mężczyzny powiewała na wietrze, posmarowana kremem łysinka błyszczała gorącym w kalifornijskim słońcu. Soke nie wiedział, że wkrótce po nim, lotnisko opuściła taksówka wioząca dwóch tajemniczych osobników. Ale nawet gdyby wiedział, nie zaprzątałby sobie tym głowy. Miał teraz ważniejsze sprawy. Czerwony kabriolet dowiózł go wkrótce na tyły wytwórni filmowej Universal Pictures. To tutaj umówił się z tym nędznym amerykańskim aktorzyną. Musi mu pokazać mu wyższość jedynej prawdziwej sztuki karate nad filmowym pajacowaniem. Nie otwierając drzwi, lekko wyskoczył z kabrioletu i spokojnie rozejrzał wokół. Najwyraźniej przeciwnika jeszcze nie było. A może stchórzył? Patriarcha postąpił krok na przód i wyciągnął się jak długi na chodniku. Szybko zrobił sprężynkę i stanął w słynnej na cały świat pozycji walki tsunami. Ktoś go zaatakował? Nikogo tan nie było. Naraz usłyszał daleko z dołu ciche chrząknięcie. Spojrzał w kierunku, z którego dochodziło i wreszcie jego przenikliwy umysł ogarnął całą sytuację. - Patrz pod nogi, ja tu stoję - powiedział Chuck, poprawiając kowbojski kapelusz. Dwaj brodacze długo patrzyli sobie w oczy. - Let's start - powiedział wreszcie Soke z długo ćwiczonym amerykańskim akcentem. - Masz prawo nic nie mówić - zaczął Chuck, jak zwykle - Wszystko co powiesz może zostać... Patriarcha nie dał mu dokończyć. Potężne yoko geri wymierzone w krtań przeciwnika, zakończyłoby pewnie walkę, gdyby nie to, że przeszło nad głową Chucka, strącając mu tylko kapelusz. Soke nie był przyzwyczajony kopać tak niskich przeciwników. "Cóż - pomyślał - następnym razem nie podtrzymam nogi ręką, to powinno pójść na właściwą wysokość." Tymczasem Chuck, cudem uniknąwszy śmierci, sam zaatakował błyskawiczną obrotówką z wyskoku. Ale kowbojski obcas zatrzymał się na muskularnym barku polskiego wojownika. "Starzeję się - pomyślał ranger - Kiedyś umiałem podskoczyć wyżej." Soke, widząc, że ma do czynienia z groźnym przeciwnikiem, postanowił odłożyć na bok miłosierdzie. Walka to walka. Dwa palce wystrzeliły w kierunku twarzy kowboja i zagłębiły się w jego oczodołach. - Dis is de end! - krzyknął Patriarcha ciesząc się, że wielka fala zmiotła kolejnego. Jakże się mylił. Oto bowiem Amerykanin nie dawał za wygraną i zamknął oczy. Patriarcha zorientował się, że nie może wyszarpnąć palców z oczodołów oślepionego kowboja. Po chwili pięści Chucka ruszyły w stronę żeber Soke. Nie dotarły do nich, bo wykorzystując przewagę wzrostu ten odsunął kowboja na tyle, by znaleźć się poza zasięgiem jego uderzeń, które zaczęły raz po raz przeszywać powietrze. "Koniec zabawy" - pomyślał mistrz nad mistrzami, wyciągając zza pasa sierp. Ostrze błysnęło w słońcu, zatoczyło łuk, spadło na czaszkę rangera i... pękło. Cóż za błąd! Soke się pomylił i zamiast przed walką wetknąć za pas swój wierny sierp z milionów warstw skuwanej tradycyjną metodą stali, zabrał ten amerykański bubel, który dostał na lotnisku. Nie mogąc wciąż uwolnić palców, a chcąc zakończyć wreszcie walkę, Soke wykonał kolejną popisową technikę Wielkiej Fali - kopnięcie w krocze... i zaraz pożałował. Okazało się, ze to nie dowcip, że Chuk ma jaja jak dwa kamienie. Kolejna sztandarowa technika, sypnięcie proszkiem w oczy, też nic nie dała, bo przeciwnik był już tychże pozbawiony. "O ja głupia c.i.p.a. - pomyślał Patriarcha - tyle proszku zmarnowałem. Trudno, sięgnę, po najpotężniejszą broń." Ci, którzy to słyszeli, do dziś budzą się po nocach zlani potem. Powiadają, że gdy Soke wydał Okrzyk Dzikiej Kotki w promieniu trzech mil padły wszystkie mniejsze zwierzęta, popękały wszystkie szyby, a w całej metropolii włączyły się alarmy samochodowe. Nad oceanem spadł samolot, w okolicznych wytwórniach filmowych prześwietliła się taśma, a Stevenovi Seagalowi nie wyszło kote gaeshi. Soke stał nad ciałem Chucka, którego czaszka pękła na trzy pod wpływem fali uderzeniowej okrzyku. Pierwszy raz w życiu napotkał tak twardego przeciwnika. Nawet trochę się spocił. "Trzeba wracać - pomyślał i spojrzał na czerwony kabriolet - Mam nadzieję, że wypożyczalnia dobrze go ubezpieczyła." Nie trzeba chyba tłumaczyć, co stało się z samochodem, który stał tak blisko epicentrum Okrzyku. Soke wyjął z bagażnika (a właściwie z tego, co z niego zostało) walizkę i postanowił udać się na poszukiwanie autobusu. Wtedy dojrzał dwie postaci czające się w cieniu między kubłami na śmieci. Ktoś go śledził? Knife i Cavior zastąpili drogę wojownika. Na twarzy Soke pojawił się grymas obrzydzenia. - Nie no, ile razy mam was jeszcze zabijać? - jęknął zniecierpliwiony mistrz. - Tym razem to ci się nie uda - powiedział spokojnie Knife - Jest nas dwóch. A walka z wieloma przeciwnikami to mit. Patriarcha powoli stanął w pozycji. Esefdowcy uderzyli równocześnie. Knife skoczył wprzód, by wejść Patriarsze w nogi, a Cavior zawinął nad głową kijem i podstępnie uderzył, chcąc złamać rękę wojownika. Ale ten był przygotowany na wszystko i wykonał tajemną technikę Wielkiej Fali - blok głową. Wtedy Cavior doznał olśnienia. Gdybyż, zamiast wyśmiewać technikę prezentowaną przez pewnego duchownego, zastanowił się nad jej sensem, być może nie byłby tak zaskoczony, gdy sam Soke wykonał... Tak! Blok głową uderzenia na rękę! Być może zdołałby wtedy zareagować, może szybciej zacząłby tenkan i uniknął potężnego tsuki Patriarchy, które zmiażdżyło mu mostek. A Knife? Cóż, równie dobrze mógłby robić wejście w nogi słupowi podtrzymującemu wiadukt. Brodaty wojownik nawet nie zadrżał, tymczasem jego przeciwnik padł na ziemię chwytając się za złamany obojczyk. Za późno, za późno poznał Knife prawdziwą potęgę niskich, stabilnych, tradycyjnych pozycji karate. Palec Patriarchy powoli wzniósł się do góry. - Tylko nie po oczach - krzyknął Knife unieruchomiony dosiadem Patriarchy. - Daruję ci życie, jeśli przyrzekniesz już zawsze głosić potęgę Wielkiej Fali - powiedział wyniośle zwycięzca. - Kij ci w de! - krzyknął Knife i były to jego ostatnie słowa. W tym życiu, oczywiście. A Soke zabrał swoją walizkę i ruszył w stronę lotniska, zastanawiając się, dlaczego zabił człowieka, który tak dobrze mu życzył. Cóż, instynkt wojownika czasem jest nie do poskromienia. Autor: PA
Do tej pory Saga... była produktem czysto literackim. Teraz to się zmienia. Oto unikalny materiał wideo, dzięki któremu możemy wczuć się w niepowtarzalną atmosferę treningów z Ryśkiem M.Tym, którzy do tej pory zastanawiają się, jak wygląda i na jakiej zasadzie funkcjonuje nasz wszechwiedzący i niezwalczony wojownik, proponuję krótki przewodnik po zakamarkach jego powierzchowności i umysłu. Uwaga, materiał nie dla ludzi o słabych nerwach!!!
Choć wypada przyznać, że wybitnie ciężkie i wyczerpujące treningi w honbu dojo mogą powodować kłopoty z dotarciem do domu po skończonych zajęciach... Powrót do góry
|