Saga o soke 10 dan tsunami 7 kyu shotokan
Patriarsze prawniku prezesie
Ryśku Muracie

czasami przedstawiajacym się jako Richard Muraa
tworzona ad perpetuam rei memoriam virbus unitis użytkowników Sportowego Forum Dyskusyjnego www.sfd.pl
wielkich miłośników stylu Tsunami i jego założyciela
który niechaj żyje w pokoju i dostarcza nam rozrywki po wsze czasy

1. Rozkaz nocny
2.Ostateczne starcie
3. Piekielny interes
4. Nadzieja w piekle
5. America, America
6. Trening i filozofia RM

 

1. Rozkaz nocny

Na biurku łysego mężczyzny, zastawionym filiżankami kawy, pudełkami po suplementach i dwoma monitorami, pośród których walały się części komputerowe, zadzwonił krótkim, jękliwym dźwiękiem ogromny czerwony telefon.

Długopis wypadł z drżących palców mężczyzny i potoczył się aż do kalendarza, w którym grubym fluorescencyjnym flamastrem zaznaczono wszystkie poniedziałki...

Mężczyzna podniósł słuchawkę i jednocześnie zsunął się z krzesła i klęczał teraz tuz przy stole, łapiąc powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba:

- Dziękuję za zaszczyt rozmowy z Tobą, o soke...tak mistrzu...tak...wiem...tak mi przykro, panie mój....rozumiem...błagam o wybaczenie, mam tyle zajęć...tak, wiem...to nie wymówka...dobrze, o najjaśniejszy...rozumiem Twoją irytację....wybacz pokornemu słudze...rozumiem...mam im utrudniać pisanie tych podłości...o tak panie, rozumiem...zabić ich zawsze można, oczywiście....dobrze, zadziałam...tak, będzie im ciężej....Zegnaj o Panie i władco!!!

 
Ostatnie słowa nie dotarły już do uszu rozmówcy, gdyż ze słuchawki płynął urywany dźwięk zwiastujący przerwanie rozmowy.
Łysy mężczyzna, cały drżąc jak w febrze rzucił się do komputera...najpierw szybko i nerwowo bębniąc w klawisze napisał:

"W związku z kontrolą serwera działanie forum może być utrudnione, przepraszam za to, później będzie śmigało jak przecinak!"

po namyśle dopisał jeszcze jedno słowo:

"test"

I szybkim ruchem wyrwał z gniazdka w komputerze małą czarną wtyczkę...na ekranie, gdzie jeszcze przed chwilą widniała jego wypowiedź pojawił się napis: "Problem z otwarciem strony, powiadom administratora forum".

Łysy mężczyzna opadł na krzesło i odetchnął ze świstem.

MHM

autor: PITTT 

Powrót do góry

-----------------------


2.Ostateczne starcie

...jego umysł stopniowo się rozjaśniał po potężnym snifie z kreski. Zaczynał dostrzegać subtelności, jakie umykają zwykłym ludziom. Gdzieś na styku światła i cienia za sobą dostrzegł, albo raczej wyczuł, czyjś ostrożny ruch. Nie, tamci niczym się nie zdradzili. Prawdziwi zawodowcy. Ale ich obecność wtargnęła do jestestwa Muraa, zawirowała, zaszumiała, zabrzęczała. To było jak głośny krzyk. Bohaterski żniwiarz wyszczerzył zęby pod liniejącymi wąsami:
- No to jak wolicie, chłopcy? Po dobroci czy po złości? Po dobroci mniej zaboli. Ale ale, za co wy mnie chcecie zaciukać, panowie SFDowcy?
Cavior nerwowo przestąpił z nogi na nogę, ale odparł butnie:
- A choćby za deprawowanie Kwiatuli, żeby daleko nie szukać.
- I za oberznięty tępym sierpem nos Pinokia! - pisnął z boku Kosa.
Ponure gęby pozostałych tyż nie wróżyły nic dobrego. Otaczali go zwartym kręgiem.
- Jak tak, to blat! - zazgrzytał Murat. - Graj, muzyko! Choć po złości, ale będę was wykańczał miłosiernie.
Po czym zasłonił dłonią jedno oko ( Kto ich wie , myślał. Może oni tyż miłosierni? )
Atakowali go jak rozżarte psy. Pojedynczo, jeden za drugim. No bo Muraa przecież fachman od walki z całym tłumem, wiec ataku jeden na jeden nie może się spodziewać, kombinowali.
Koncepcja niegłupia. Muraa zaczął być zły. Nie mógł wszystkich zmieść jednym huraganowym zamachem szpadla. On, wielki Patriarcha zmuszony był do dziabania pojedynczych przeciwników! Taktyka brudna, niegodna, uwłaczająca. Ale cóż robić, myślał Murat. Uśmiechnął się paskudnie.
Pierwszy wypadł z gry PITTT. Sklinczował i wrzeszcząc - sam nie wiedział dlaczego - chciał walczyć z Muratem leżąc. Ale prawdziwy wojownik walczy stojąc jak słup, więc Muraa odepchnął go styliskiem i ciął w pierś okropnie całą długością ostrza szpadla.
Z boku doskoczył Olek:
- Kyyyyyyooooookushiiiiiiiiiiin!!!! - po czym zacharczał krótko i zaczął rzucać nogami.
Murat zdwoił szybkość ruchów. Był zły. Zwinął się w półobrocie i ciął najbliższego napastnika samym końcem ostrza w brzuch:
- Ożeż ty. - stęknął krótko Knife, bo to był on, patrząc na swoją wątrobę. Ale ładna , przemknęło mu przez myśl.
Jeszcze nie skończył rwać pazurami ziemi wokół siebie, jak Murat, kontynuując półobrót, ale w drugą stronę (cholera, jak on to robi?) wywinął się spod gradu ciosów wwwaldka. Był bardzo zły. Znów błysnęła łopata. wwwaldek drepcząc małymi kroczkami wydostał się ze skrętu, i nagle ziemia uciekła mu spod nóg.
W tym samym czasie Cavior usiłował przechwycić stylisko szpadla. Ale na próżno. Na kogo ja się porywam, dopadła go natrętna myśl.
- Kończ waść, wstydu oszczędź - wycharczał przez zaciśnięte szczęki.
I Murat skończył. Był bardzo zły i ciał niepotrzebnie mocno. Krew trysnęła fontanną. Cavior zagulgotał i zwalił się w objęcia X-raya.
- Zbój, morderca - rozdarł się Eksrej, zasypując go gradem ciosów. Ale wszystko na próżno. Murat uruchomił miłosierdzie i X-ray nagle poczuł, ze coś go uwiera w mózg. Ale, jak zawsze nauczał pięciolatków Patriarcha, miłosierdzie należy okazywać więcej niż raz. Miłosierdzie jest potężną bronią. I tak też teraz sam postąpił.
Miał niejasne uczucie, ze dwa razy to za mało, ze powinien, przestępując drgające ciało, jeszcze raz wetknąć mu ten palec, jak to wiele razy robił ze swoimi wiernymi uczniami. Ostatecznie uznał, ze nadmiar miłosierdzia rozbestwia obdarowanego.
- Use the power, Kosa - wyszeptał Kosie do ucha widmowy Oayama.
- Tak właśnie
- zaskrzeczał Kosie spod zielonej marynarki drewniany pajacyk z obandażowaną twarzą. - Banzaiiii!!!
I Kosa użył powera, ale działa była chyba źle uwarzona i nic mu to nie dało. Straszny smród przystopował jego półobrót. Uszy rozdarł straszliwy hałas. Ciemność rozjaśnił mu nagły błysk... Już wiem , pomyślał, gasnąc. To był słynny okrzyk, a potem słynna książka. Dałem się nabrać...
Zapadła cisza. Murat uśmiechnął się wyjątkowo paskudnie. Niuchnął kreskę, oczy załzawiły go boleśnie:
- Cholera, stary już jestem...
Znów wyczuł za sobą ruch. Miękkim, kocim ruchem jeszcze raz zwinął się w półobrocie i przydzwonił agresorowi szpadlem.
- Taaa, tsunami rulez - mruknął, przecierając oczy. - Nigdzie indziej nie uczy się obrony przed atakiem z partyzanta.
Wzrok mu się wyostrzył. Patriarcha nagle zbladł jak trup.
- Co ja zrobiłem, co ja zrobiłem... I to kto, on? A taki przecież ma twardy czerep, nieraz już brał szpadlem po głowie.
U jego stóp w kałuży krwi leżał MWD. Murat zawył. Wyjąc opętańczo podźwignął ciało ukochanego ucznia i zamaszystym ruchem dosiadł łopaty.
- K...a, a ja? - miauknęła kotka
Ogniste spaliny buchnęły Patriarsze z dupy. Noc rozdarł nagły grzmot.
Skacze w mrok i leci niesiony nocnym wiatrem. Nie ma w nim nic ludzkiego.
A Śmierć pokiwał głową współczująco:
- Ale was poszlachtował, synkowie. I po co wam to było? Trza było po dobroci... Kto teraz będzie płacił abonament?

autor: Jodan

Powrót do góry

-----------------------

 3. Piekielny interes

Zbliżała się północ. Soke, najpotężniejszy wojownik świata, swoim szóstym zmysłem wyszuł, że tej nocy coś się wydarzy. Postanowił zaczekać i przekonać się, co też zgotował mu los. By nie marnować ani chwili, zdecydował, że czekając, odda się medytacji. Podszedł do domowego ołtarzyka poświęconego mistrzowi-założycielowi-patriarsze i zapalił kadzidełka po obu stronach swojego oprawionego w złote ramki zdjęcia. Usiadł w seiza i złożył przed swoim zdjęciem głęboki ukłon. Wyrównał oddech i rozluźnił mocne jak stal, wyrobione ciężkim treningiem mięśnie. Wokół rozszedł się ostry zapach siarki.

"Cholera, za dużo fasolki" - pomyślał Soke.

Zapach siarki stawał się coraz mocniejszy. Nagle Soke uzmysłowił sobie, że nie jest sam.

"Jak mogłem tak się dać zaskoczyć? - pomyślał - Starzeję się chyba."

Powoli obrócił się gotów w każdej chwili odeprzeć atak. Wreszcie zobaczył nocnego gościa. Na pierwszy rzut oka zorientował się, z kim ma do czynienia. Rogi i ogon nie pozostawiały wątpliwości.

- Mefistofeles jestem - przedstawił się przybyły.

Soke ucieczył się, że jednak nie on sam jest źródłem zapachu siarki i przełożył wizytę u gastrologa ad Kalendas Graecas .

- Mam sprawę - ciągnął Mefisto - otóż, przysłałeś ostatnio do nas paru ludzi...

- To było w samoobronie - szybko zaznaczył Soke.

- Oczywiście. Co do tego nie mamy żadnych zastrzeżeń. Przychodzę raczej po poradę.

Gospodarz gestem zaprosił czarta do stołu i wyciągnął butelkę wódki. Mefisto jednym haustem wychylił szklankę i zaczął opowieść:

- Widzisz, ci ludzie sprawiają nam niemały kłopot. Na przykład ten thaibokser, coś go pozbawił oka. Jak tylko zobaczył beczkę smoły, zaraz wpakował do niej obie pięści i spytał, gdzie jest kruszone szkło. Albo ten aikidoka, jak mu tam było? Cavior, zdaje się. Co któryś z nas próbuje go nadziać na widły, ten zaraz robi tenkan. Cholery można dostać.

- Cavior - zadumał się chwilę wojownik, z szacunkiem wspominając pokonanego przeciwnika - To był facet z ikrą.

Tymczasem diabeł duszkiem opróżnił kolejną szklankę wódki.

- Albo weźmy x-raya - ciągnął - samemu Belzebubowi zrobił wejście w nogi i założył skrętówkę na kopyto. Belzebub ma przed sobą cztery tygodnie w gipsie. No po prostu nie da się wytrzymać. A są jeszcze ludzie Pinokia. Niehumanitarne metody treningowe sprawiły, że stali się całkowicie odporni na ból. I jak ich tu dręczyć? Ogólnie rzecz biorąc, jeśli czegoś nie zrobimy, to oni wszyscy nam rozj...bią piekło. Lucyfer doszedł do wniosku, że tylko stosując najpotężniejszy ze stylów można pokonać te ludzkie bestie.

Trzecia szklanka wódki zniknęła w gardzieli czarta. Soke dolał i sobie, żeby też cokoś mieć ze swojej własnej flaszki.

- Sęk w tym - wyjaśnił diabeł - że nie ma w piekle żadnego mistrza tsunami. I nie zapowiada się, żeby jakiś do nas trafił. Bo wszyscy, wzorem swego Soke, są ludźmi cnotliwymi. Nie kłamią, nie wciskają kitu ćwiczącym, nie kradną, nie mówią fałszywego świadectwa, piją umiarkowanie, w ogóle nie ciupciają...

- To dlatego, że żadnemu z nas żadna nie chce dać - mruknął pod nosem Soke.

- Słucham?

- Nie, nic. Mów dalej.

- No więc, jako że nie ma się co spodziewać w piekle mistrza tsunami, który udzieliłby nam lekcji, postanowiliśmy zwrócić się do ciebie z prośbą o pomoc.

Soke wyraźnie się ożywił.

- Rozwiązanie jest proste - powiedział - Na początek musicie zakupić moją wybitną książkę o karate. Najlepiej przynajmniej jeden egzemplarz na każdego diabła, który zamierza rozpocząć trening. Książka jest dostępna po polsku, lub, dla diabłów nie znających polskiego, w języku angielskim. Może wreszcie ktoś kupi choć jeden egzemplarz angielski. Styl nasz ma tę wyjątkową zaletę, że można go trenować w grupie przyjaciół, korespondencyjnie, zakładając tak zwane koło tsunami. Regularnie będziecie otrzymywać materiały treningowe i awansować na wyższe stopnie. Założyciel koła po roku może już uzyskać stopień pierwszy dan. W żadnym innym stylu nie jest to możliwe, bo żaden nie ma tak doskonałych metod treningowych. Posiadacz pierwszego dana zostanie instruktorem i będzie mógł założyć pierwszą sekcję w piekle. Jeśli będzie miał dużo ćwiczących, odprowadzających dużo składek, szybko zdobędzie kolejne stopnie dan, stając się coraz większym mistrzem tsunami. Składki mogą być w złotówkach albo dolarach, wszystko jedno, nie wiem jaką macie w piekle walutę.

- Genialne - zachwycił się Mefisto - Mając grupę wyszkolonych w tsunami diabłów, szybko spacyfikujemy męty z SFD i od Pinokia. Dzięki Soke, jesteś wielki.

- Nie musisz mi tego mówić - odparł Soke dumnie rozpierająć się na krześle - Pamiętajcie tylko o składkach. Bez składek nie ma żadnych postępów w treningu...

autor: PA

Powrót do góry

-----------------------


4. Nadzieja w piekle

Od pomyślnie zakończonej misji Mefista minął miesiąc. Piekielny sekretariat. Jedna z sekretarek (3 dan tsunami) przeciągnęła się leniwie. Zafalował biust trójeczka.

- Cholera, ta zołza z naprzeciwka dostała dziś 4 dan - mruknęłą. - Niby skad ja miesiac temu mogłam wiedzieć, zeby cycki powiekszyc nie do trójki, tylko też do czwórki? A gdyby tak piątka za jakiś czas...?

W tym momencie zadzwonił telefon.

 

Belzebub (5 dan tsunami) obudził się z niejasnym przeczuciem, że cos się stanie. Wyślizgnał się spomiędzy dwóch blond upadłych anielic. Dzwonek telefonu dopadł go w połowie przepisanych pokłonów przed portretem Soke..

- Belzebub na linii, słucham - ziewnął władca piekieł.

- No to słuchaj, nie mam za wiele czasu - powiedział Murat. - Dostałem cynę, że na twój interes szykuje się nalot ekipy SFD. Nic nie mogę zrobić, Nie mogę poniżać mojego tsunami w walce z takimi chłystkami. A teraz wybacz, śpieszę się. Podliczam składki.

Trzask słuchawki..

Belzebub z zadumą powachlował się ogonem i w tym momencie usłyszał łomotanie do bramy piekieł. Poczłapał do okna, każąc jednocześnie diablikowi rękodajnemu (1 dan tsunami) dowiedzieć się, co zacz.

Diablik po chwili wraca.

- Kyoshi, to jacyś obszarpańcy z SFD. Chcą rozmawiać tylko z panem.

- Ha, no to chodźmy.

Za bramą, rytmicznie w nią łomocząc, stała mała gromadka  z łysym człowiekiem na czele.

- Mateo, kopę lat! - ucieszył się nieszczerze Belzebub, myśląc jednocześnie: "Co z anioł cię tu przyniósł!?" - Co powiesz dobrego, stary druhu?

- Nie ma nic dobrego. Oddaj mi moich moderatorów i abonentów, Belzebub. Nie ma kto abonamentu płacić i koszulek kupować. I zanim pomyślisz o kombinowaniu, popatrz, kogo ze sobą przyprowadziłem.

Diabeł demonstracyjnie poprawił czarny pas, i zatkniętą za niego książkę. Zmacał, czy sierp lekko wychodzi zza pazuchy. Chrząknął, żeby się upewnić co do siły wrzasku. Przyszykował opatrzone potężnym pazurem miłosierdzie.

- Mateo, co ty mi tu...

W tym momencie brama piekieł wyleciała z hukiem. Przez powstałą dziurę w murze z niejakim trudem przeciskał się bokiem Bagi. Zawzięta twarz berserkera nie wróżyła nic dobrego. Czart pospiesznie odwrócił wzrok. Za nim wślizgnął się Madcat, za nim baby, Juras, Gizmo. I Kwiatula, z miną wskazująca, ze wolałby być w tej chwili gdzie indziej. Ostatni dostojnie przez wyrwę przeszedł Mateo.

Kyoshi Belzebub gwizdnął na palcach. Momentalnie zaroiło się od czarnych pasów. Mateo gdzieś zniknął:

- Muszę podłubać w kodzie forum...

W tej chwili do Kyoshi Belzebuba przypadł znów jego podręczny (1 dan). Aż szary z przerażenia.

- Panie, przeszedł on...

- Kto? Mów jaśniej , durniu! 

- On... jeden z Nieskończonych - wyszeptał struchlały diablik.

Ucichło. Tłum czarnych pasów na dziedzińcu zafalował niespokojnie. Rozstąpili się.

- Witaj, Jodan.  - Belzebub wykrzywił twarz w udającym uśmiech grymasie - Wiesz dobrze, ze za aktywność masz u mnie tylko 15% rabatu. Poza tym w piekle nie masz nic do gadania. Nie podlegamy sobie, a ja się do twojego interesu nie wtrącam. Chcesz coś u mnie robić, musisz pogadać z Omem i odpalić działkę.

Milczenie. Łopot niebieskiej judogi na rwącym wietrze. Gdzieś nad horyzontem błysnęło.

Czart zrobił się niespokojny.

- Rzadko tu bywasz, ale zawsze jesteś mile widzianym gościem... - zaczął ostrożnie z innej beczki. - Zapraszam na kielicha i wspólny trening. Przekonasz się sam, ze techniki tsunami nawet 5 dan też może wykonać poprawnie.

Milczenie, aż nadto wymowne. Przez okolicę przetoczył się daleki odgłos grzmotu. Czart zgarbił się, skurczył, zmalał.

- No, zostaw mi chociaż jednego... Za Borutą się wstawiasz, to i mnie nie krzywdź.

- Jednego mogę ci zostawić - metaliczny głos odezwał się w głowie Belzebuba.

To dodało bohaterskiemu kyoshi odwagi.

- No widzisz, zawsze można się dogadać. - zatarł łapy czart. - Kogo mogę wziąć?

- Kwiatulę - odrzekł ten sam zimny, metaliczny głos, który słyszał tylko Belzebub.  - Resztę zabieram.

Diabeł uśmiechnął się chytrze.

- Bierz ich sobie. I tak tylko my umiemy walczyć. Niepotrzebni nam tacy partacze, którzy złośliwie nie dają się pokonać ani nawrócić na tsunami. A dostaliby przecież u nas wysokie stopnie... Ale powiedz mi, o Nieskończony, jak zamierzasz stąd z nimi wyjść?

Zewsząd otaczało ich morze piekielnych sług z czarnymi pasami. Stale przybywali nowi.

- Nie masz nad piekłem żadnej władzy!  - zatańczył z radości kyoshi. - I co teraz powiesz?

Teraz ciche, spokojne słowa usłyszeli wszyscy:

- Czym stało się piekło, gdy uwięzieni w nim ludzie mogą drwić z tsunami? Gdy zawsze mogą liczyć na pomoc kolegów? To daje im  nadzieję. Nadzieję w piekle...

Zrozumieli. Uzbrojone ręce opadły bezsilnie. Rozstąpili się. Gromadka SFD przeszłą spokojnie szpalerem w morzu demonów. Na placu został tylko Kwiatula, sam jak Adam w raju.

-   Chodź, chłopcze. – klepnął go po ramieniu Belzebub – zapoznam cię z naszym żeńskim personelem. Lubisz dwójeczki? Tfu, wróć! Posiadaczki 2 dan? Ale wcześniej  trzeba kielicha na podwójną okazję wychylić. Raz, że mamy pierwszego ziemskiego tsunamistę w naszej gromadce. A dwa, że mamy kolejny dowód na wyższość tsunami, z którym nikt nie chce walczyć...

 

Autor: Jodan


Powrót do góry


-----------------------

5. America, America

Pracownik urzędu imigracyjnego zadarł wysoko głowę, by spojrzeć w twarz wysokiego, postawnego mężczyzny.

- Czy to pana walizka? - spytał.

- Jes, of kors - odpowiedział zapytany, nie racząc nawet spojrzeć z góry na urzędnika.

- Proszę otworzyć.

Mężczyzna płynnym ruchem rozpiął zamek walizki. W środku była tylko składana łopata, ostry sierp i pudełko proszku do prania.

- Ma pan wizę turystyczną, a najwyraźniej przyjechał pan do pracy - stwierdził urzędnik - Rozumie pan, że musimy panu odmówić wjazdu na teren ju-ez-ej. Swoją drogą to dziwne, Polacy pracują zazwyczaj na budowach, do pracy na roli przyjeżdżają Meksykanie. Ale cóż, tak czy inaczej wróci pan najbliższym samolotem.

Wysoki mężczyzna milczał.

- Rozumie pan, co do pana mówię? - niecierpliwił się urzędnik - Nie ma pan pozwolenia na pracę.

Podróżny spojrzał mu głęboko w oczy.

- Nie potrzebuję pozwolenia na pracę - powiedział spokojnie.

Ciałem urzędnika wstrząsnął dreszcz.

- Nie potrzebuje pan pozwolenia na pracę. Proszę iść dalej.

Soke 10 dan zabrał swoją walizkę i ruszył dalej, rozmyślając nad tym, jak łatwo można zapanować nad słabymi umysłami. Gdy tylko wyszedł na halę przylotów lotniska w San Francisco, natychmiast opadł go tłum dziennikarzy i fanów. Każdy trzymał w ręce przynajmniej jeden egzemplarz światowego bestsellera autorstwa Soke, każdy chciał autograf, każdy chciał sobie zrobić zdjęcie ze sławą i najwyższym autorytetem wszystkich sztuk walki. Soke zmarszczył brwi. Nie lubił rozgłosu. Przyjechał do USA prywatnie i miał jedną sprawę do załatwienia po cichu. To na pewno dobrze poinformowani agenci Pinokia chcieli pokrzyżować jego plany i rozpuścili w Ameryce pogłoski o przyjeździe mistrza. Ale cóż było robić, nie można zawieść fanów. Wojownik podpisał tysiąc egzemplarzy książki, udzielił pięćdziesięciu wywiadów i przyjął w prezencie od Amerykańskiego Stowarzyszenia Producentów Sprzętu Ogrodniczego pozłacaną łopatę i sierp z wygrawerowanym symbolem Wielkiej Fali. Wreszcie, gdy już się zniecierpliwił, bo ludzi wciąż przybywało, błyskawicznym ruchem sięgnął do kieszeni i po chwili chmura proszku do prania spowiła tłum. A gdy opadła, wojownika nie było już na lotnisku.

Czerwony kabriolet mknął szeroką, obsadzoną palmami aleją. Bujna broda jadącego nim mężczyzny powiewała na wietrze, posmarowana kremem łysinka błyszczała gorącym w kalifornijskim słońcu. Soke nie wiedział, że wkrótce po nim, lotnisko opuściła taksówka wioząca dwóch tajemniczych osobników. Ale nawet gdyby wiedział, nie zaprzątałby sobie tym głowy. Miał teraz ważniejsze sprawy. Czerwony kabriolet dowiózł go wkrótce na tyły wytwórni filmowej Universal Pictures. To tutaj umówił się z tym nędznym amerykańskim aktorzyną. Musi mu pokazać mu wyższość jedynej prawdziwej sztuki karate nad filmowym pajacowaniem. Nie otwierając drzwi, lekko wyskoczył z kabrioletu i spokojnie rozejrzał wokół. Najwyraźniej przeciwnika jeszcze nie było. A może stchórzył? Patriarcha postąpił krok na przód i wyciągnął się jak długi na chodniku. Szybko zrobił sprężynkę i stanął w słynnej na cały świat pozycji walki tsunami. Ktoś go zaatakował? Nikogo tan nie było. Naraz usłyszał daleko z dołu ciche chrząknięcie. Spojrzał w kierunku, z którego dochodziło i wreszcie jego przenikliwy umysł ogarnął całą sytuację.

- Patrz pod nogi, ja tu stoję - powiedział Chuck, poprawiając kowbojski kapelusz.

Dwaj brodacze długo patrzyli sobie w oczy.

- Let's start - powiedział wreszcie Soke z długo ćwiczonym amerykańskim akcentem.

- Masz prawo nic nie mówić - zaczął Chuck, jak zwykle - Wszystko co powiesz może zostać...

Patriarcha nie dał mu dokończyć. Potężne yoko geri wymierzone w krtań przeciwnika, zakończyłoby pewnie walkę, gdyby nie to, że przeszło nad głową Chucka, strącając mu tylko kapelusz. Soke nie był przyzwyczajony kopać tak niskich przeciwników.

"Cóż - pomyślał - następnym razem nie podtrzymam nogi ręką, to powinno pójść na właściwą wysokość."

Tymczasem Chuck, cudem uniknąwszy śmierci, sam zaatakował błyskawiczną obrotówką z wyskoku. Ale kowbojski obcas zatrzymał się na muskularnym barku polskiego wojownika.

"Starzeję się - pomyślał ranger - Kiedyś umiałem podskoczyć wyżej."

Soke, widząc, że ma do czynienia z groźnym przeciwnikiem, postanowił odłożyć na bok miłosierdzie. Walka to walka. Dwa palce wystrzeliły w kierunku twarzy kowboja i zagłębiły się w jego oczodołach.

- Dis is de end! - krzyknął Patriarcha ciesząc się, że wielka fala zmiotła kolejnego. Jakże się mylił.

Oto bowiem Amerykanin nie dawał za wygraną i zamknął oczy. Patriarcha zorientował się, że nie może wyszarpnąć palców z oczodołów oślepionego kowboja. Po chwili pięści Chucka ruszyły w stronę żeber Soke. Nie dotarły do nich, bo wykorzystując przewagę wzrostu ten odsunął kowboja na tyle, by znaleźć się poza zasięgiem jego uderzeń, które zaczęły raz po raz przeszywać powietrze.

"Koniec zabawy" - pomyślał mistrz nad mistrzami, wyciągając zza pasa sierp. Ostrze błysnęło w słońcu, zatoczyło łuk, spadło na czaszkę rangera i... pękło. Cóż za błąd! Soke się pomylił i zamiast przed walką wetknąć za pas swój wierny sierp z milionów warstw skuwanej tradycyjną metodą stali, zabrał ten amerykański bubel, który dostał na lotnisku. Nie mogąc wciąż uwolnić palców, a chcąc zakończyć wreszcie walkę, Soke wykonał kolejną popisową technikę Wielkiej Fali - kopnięcie w krocze... i zaraz pożałował. Okazało się, ze to nie dowcip, że Chuk ma jaja jak dwa kamienie. Kolejna sztandarowa technika, sypnięcie proszkiem w oczy, też nic nie dała, bo przeciwnik był już tychże pozbawiony.

"O ja głupia c.i.p.a. - pomyślał Patriarcha - tyle proszku zmarnowałem. Trudno, sięgnę, po najpotężniejszą broń."

Ci, którzy to słyszeli, do dziś budzą się po nocach zlani potem. Powiadają, że gdy Soke wydał Okrzyk Dzikiej Kotki w promieniu trzech mil padły wszystkie mniejsze zwierzęta, popękały wszystkie szyby, a w całej metropolii włączyły się alarmy samochodowe. Nad oceanem spadł samolot, w okolicznych wytwórniach filmowych prześwietliła się taśma, a Stevenovi Seagalowi nie wyszło kote gaeshi.

Soke stał nad ciałem Chucka, którego czaszka pękła na trzy pod wpływem fali uderzeniowej okrzyku. Pierwszy raz w życiu napotkał tak twardego przeciwnika. Nawet trochę się spocił.

"Trzeba wracać - pomyślał i spojrzał na czerwony kabriolet - Mam nadzieję, że wypożyczalnia dobrze go ubezpieczyła."

Nie trzeba chyba tłumaczyć, co stało się z samochodem, który stał tak blisko epicentrum Okrzyku.

Soke wyjął z bagażnika (a właściwie z tego, co z niego zostało) walizkę i postanowił udać się na poszukiwanie autobusu. Wtedy dojrzał dwie postaci czające się w cieniu między kubłami na śmieci. Ktoś go śledził?

Knife i Cavior zastąpili drogę wojownika. Na twarzy Soke pojawił się grymas obrzydzenia.

- Nie no, ile razy mam was jeszcze zabijać? - jęknął zniecierpliwiony mistrz.

- Tym razem to ci się nie uda - powiedział spokojnie Knife - Jest nas dwóch. A walka z wieloma przeciwnikami to mit.

Patriarcha powoli stanął w pozycji. Esefdowcy uderzyli równocześnie. Knife skoczył wprzód, by wejść Patriarsze w nogi, a Cavior zawinął nad głową kijem i podstępnie uderzył, chcąc złamać rękę wojownika. Ale ten był przygotowany na wszystko i wykonał tajemną technikę Wielkiej Fali - blok głową. Wtedy Cavior doznał olśnienia. Gdybyż, zamiast wyśmiewać technikę prezentowaną przez pewnego duchownego, zastanowił się nad jej sensem, być może nie byłby tak zaskoczony, gdy sam Soke wykonał... Tak! Blok głową uderzenia na rękę! Być może zdołałby wtedy zareagować, może szybciej zacząłby tenkan i uniknął potężnego tsuki Patriarchy, które zmiażdżyło mu mostek. A Knife? Cóż, równie dobrze mógłby robić wejście w nogi słupowi podtrzymującemu wiadukt. Brodaty wojownik nawet nie zadrżał, tymczasem jego przeciwnik padł na ziemię chwytając się za złamany obojczyk. Za późno, za późno poznał Knife prawdziwą potęgę niskich, stabilnych, tradycyjnych pozycji karate. Palec Patriarchy powoli wzniósł się do góry.

- Tylko nie po oczach - krzyknął Knife unieruchomiony dosiadem Patriarchy.

- Daruję ci życie, jeśli przyrzekniesz już zawsze głosić potęgę Wielkiej Fali - powiedział wyniośle zwycięzca.

- Kij ci w de! - krzyknął Knife i były to jego ostatnie słowa. W tym życiu, oczywiście.

A Soke zabrał swoją walizkę i ruszył w stronę lotniska, zastanawiając się, dlaczego zabił człowieka, który tak dobrze mu życzył. Cóż, instynkt wojownika czasem jest nie do poskromienia.

Autor: PA

Powrót do góry


-----------------------


6. Trening i filozofia RM

Do tej pory Saga... była produktem czysto literackim. Teraz to się zmienia. Oto unikalny materiał wideo, dzięki któremu możemy wczuć się  w niepowtarzalną atmosferę treningów z Ryśkiem M.

Tym, którzy do tej pory zastanawiają się, jak wygląda i na jakiej zasadzie funkcjonuje nasz wszechwiedzący i niezwalczony wojownik, proponuję krótki przewodnik  po zakamarkach jego powierzchowności i umysłu. Uwaga, materiał nie dla ludzi o słabych nerwach!!!


Nie może więc dziwić, że wierni uczniowie Muraa potrafią sobie radzić w najtrudniejszych sytuacjach, w brutalnych walkach ulicznych, przy użyciu tego, co jest pod ręką...

 Choć wypada przyznać, że wybitnie ciężkie i wyczerpujące treningi w honbu dojo mogą powodować kłopoty z dotarciem do domu po skończonych zajęciach...

Powrót do góry

------------------------